Klany księżyca Alfy - Philip K. Dick

Przypuśćmy, że jakimś cudem ludzkość nie wyginęła na skutek własnej pychy i chciwości. Minęło kilka lat i udało nam się skolonizować "jakiś tam" kosmos. Na księżycu zrobiliśmy sobie szpital psychiatryczny, ot tak. Australia wszakże też była kolonią karną. Po pewnym czasie się nam odwidziało i zostawiliśmy pensjonariuszy samych sobie. Okazało się, że Ci ludzie pozbawieni personelu medycznego i leków stworzyli cywilizację...

"Klany Księżyca Alfy" to przede wszystkim powieść o relacjach międzyludzkich i wpływie technologii na otaczający nas świat. Może to moja nadinterpretacja, ale cała ta otoczka kosmosu jest kompletnie nie ważna, a liczy się to jak zmienił się świat, a ten stał się strasznie zautomatyzowany. Populacja została całkowicie podporządkowana technologii, zupełnie jak dziś.



Powieść stawia nam pytanie: Na czym polega wyższość naszej kultury? Na tym, że inne uznajemy za gorsze, bardziej prymitywne? A może to my jesteśmy zwierzęcy i prymitywni? Wszakże kolonizacja kontynentów w erze prekolumbijskiej wiązała się ze zniszczeniem istniejących kultur i narzucenia obcej. Najlepiej świadczą o tym słowa José de Anchieta „Miecz i żelazny pręt to najlepsi kaznodzieje".  Co najlepsze, Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w rok po objęciu tronu, co pozostawię bez komentarza. Tak też było z mieszkańcami księżyca Alfa. Z ziemskiego punktu widzenia to tylko chorzy psychicznie, ingerując w ich życie nie czyni się nic złego. Tymczasem okazuje się, że bez ingerencji "poprawnego" świata chorzy radzą sobie całkiem dobrze, a nawet o wiele lepiej.

Wracając do relacji... Małżeństwo Chucka i Mary Rittersdorfów jest modelowym przykładem coraz częściej wiodącego prym związku. Dwoje ludzi żyjących razem, jednak skupionych na swoich małych światach. Całkowicie nudne i niepotrzebne sentymenty zostały wyparte przez pragmatyczny i wyrachowany racjonalizm. Niestety postacie wydają się być martwe, bez polotu i emocji. Coś tam robią, coś się dzieje, ale to w zasadzie wszystko. Ciężko utożsamić się z którymkolwiek z bohaterów, ponieważ Ci nie wywołują kompletnie żadnych emocji. Oni po prostu są. Nie wiem, czy kreacja relacji pozbawionych uczuć to zamierzony manewr pisarza, czy też nieudolność jego stylu.

Najciekawsze zostawiam na koniec. Otóż, Philip Dick był jedynym poważanym pisarzem SF przez Stanisława Lema. Niestety bez wzajemności. Amerykański pisarz złożył donos (ależ to swojsko brzmi) na Lema uważając go za komunistyczny spisek. Jego zdaniem, nikt nie był w stanie pisać w tak wielu stylach w tak dobry sposób. Cóż... Lem istniał naprawdę, a Philip Dick, Dick'em był nie tylko z nazwiska.

Po więcej informacji odsyłam do artykułu: Philip K. Dick: Lem to komunistyczny spisek

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

C. Wright Mills "Wyobraźnia socjologiczna" Obietnica

Łomża to Podlasie czy Mazowsze?

BASS DIY, czyli gitara basowa własnej roboty #1