Trochę ciepła? Cygan, polityk i jego córka | Uprowadzenie Agaty
Polskie kino jest tym co lubię
odkrywać na nowo i z wiekiem badać jak zmienia się mój własny
odbiór. Żaden wpis na tym blogu nie jest recenzją. Recenzent musi
być obiektywny i oceniać dzieło. Ja tu tylko szukam refleksji.
Moim wpisom chyba bliżej do felietonów. A więc dzisiaj zajmę się
refleksją na temat filmu Uprowadzenie Agaty z 1993 roku. Na pozór
sielankowe romansidło z liniową fabułą, mdłe od słodyczy. Czym
to było dla mnie?
Zacznijmy od muzyki. W więziennej
scenie na gitarze gra tu nie kto inny jak Wojciech Waglewski.
Tytułowy bohater śpiewa piosenki Seweryna Krajewskiego, przy czym
śpiewa to nie jest chyba dobre określenie ponieważ on tylko macha
ustami do podstawionego dźwięku. Ponadto soundtrack uzupełnił
Robert Rozmus z genialnymi tanecznymi rytmami.
Film jest najlepszą z jaką się
spotkałem satyrą polskiej rzeczywistości wczesnych lat 90. Wypada
zacząć od tego ,że fabuła opiera się na prawdziwych faktach.
Została zainspirowana przez córkę ówczesnego posła Andrzeja K.
Która teraz też trochę politykuje. Najstarsi górale pamiętają
ten skandal, ja byłem wtedy tylko wesołym plemnikiem więc nie
mogę. Ojciec głównej a zarazem tytułowej bohaterki to gorliwy
katolik, zajmujący miejsce w pierwszej ławie w kościele powołujący
się na tradycyjne wartości. W rzeczywistości jest mściwym
karierowiczem który bezwzględnie dzieli świat na lepszych i
gorszych. Ale nie jest to jedyne odwołanie do katolicyzmu. W pamięć
zapadła mi scena w której bohaterowie szukają ulicy i próbują
zasięgnąć informacji u przechodniów. Okazuje się ,że wszystkie
komunistyczne nazwy zostały zmienione na katolickie. Z jednej
skrajności w skrajność. Jak mawiał znany polityk Czarni zastąpili
czerwonych. Milicja została zastąpiona Policją która strajkuje bo
okradziono ich z broni. Główny bohater ma alergię na polityków.
Na podział klas, bezkarną arystokrację i na koniec na kłamstwo.
Polska jest krajem dla ludzi oszczędnych. Powyższe powody nie
pozwalają traktować mi tego dzieła jako drugorzędnego romansidła.
Jeżeli mowa o romansie to
oczywiście jest tu mezalians. Ona niewinna, młoda, czysta, bogata
kocha na zabój. On twardy aczkolwiek romantyczny buntownik bez
grosza przy duszy. Zna wszystkich i cieszy się ich sympatią. Cały
film odnosi się do jednego dnia w czasie którego dzieje się więcej
niż przez całe jego życie. Z jednej strony Carpe diem a z drugiej
wszystko jest tu tak logiczne i w prosty liniowy sposób zmierza ku
jednemu. Bohaterowie również są jednostajni. Można zarzucać
reżyserowi ,że nie wymaga od widza refleksji a postacie są dobre
bądź złe od pierwszej do ostatniej sceny jednakże ja traktuję to
jako celowy zabieg. Pozornie wyrwane z kontekstu (i logiki) sceny
zagrane przez Wojciecha Manna czy Cezarego Pazurę obaczone są
dialogami które na długo zapadły mi w pamięci.
Może wydawać się
to śmieszne ale dla mnie jest to epokowe dzieło. Zmieścić tyle
refleksji i subtelnych wskazówek w 90 minutach potrafią nieliczni.
Krytycy nie zostawili na tym filmie
suchej nitki. Na szczęście ja nie jestem krytykiem i mam prawo do
własnej opinii. Film stawia pytanie, na ile uczucia są ważne w
naszym życiu, a są prawda?
Komentarze
Prześlij komentarz